Na gazie polubisz mnie na pewno.
A. Ekaf
Wiersze (wybrane)
[ BIAŁE, ŻÓŁTE I CZARNE HARPIE ]
Jest milion powodów
żeby żyć – mówi. Nagie
piersi unoszą się
i opadają. Za oknem mewy
pożerają małe kotki
a później dostają
niestrawności.
I co najmniej dziesięć razy
tyle, żeby umrzeć – ciągnie.
Ale to nie powód, żeby
stale myśleć o śmierci.
A później dodaje:
Całymi dniami wisisz
nad laptopem
w potrzasku pomiędzy
krzesłem, a biurkiem.
Tyle ciebie jest, ile
przestrzeni między nimi.
Zawsze bądź gotów
na atak z każdej strony.
Słuchaj, maleńka
skończmy, co zaczęliśmy –
odpowiadam. Później
powiesz mi, co do mnie
masz.
Siada okrakiem na biodrach
ciała ocierają się, opadają
i unoszą jak trzeba. W końcu
zsuwa się ze mnie
układa na prawym boku.
Za oknem mewy pikują
napadają staruszki
kradnąc z plastikowych toreb
serki homogenizowane.
Na parapecie siada wielka
śnieżnobiała harpia
ona wie, że terror
to jest to
terror i seks
nikomu nie odpuścić.
Leżę w bańce ciszy
też wiem, jak to
działa.
[ NIEPRAWDOPODOBNIE BUJNE ŻYCIE MARTWEGO PISARZA]
Dożył
osiemdziesięciu czterech
lat
kursował od domu
do sklepu, później
z powrotem
po wino w gąsiorach
każdy po pięć litrów.
Trzymał w domu
tysiąc książek
trójkami owijał je
w folię.
Malował na ścianach
obrazy
kobiet kopulujących
z dzikimi zwierzętami
kiedy zapchał kibel
szczał do butli
po tanim winie.
Bez końca
zadręczał się kobietami
które odeszły.
Dał im pożreć
gnijące stopy, zaszczepić
bakterię we wrzodach
demencję w tym
co miał najlepsze.
Ten rozum robił rzeczy
wielkie
a potem zmarł.
Ze świętości
które po nim zostały
z tego
co po nim zostało
to
wiersz
oraz
obraz kobiety
splecionej z małpą
w miłosnym uścisku
krwawe shungi
którego facetom
w kombinezonach
mężczyznom
o mocnych żołądkach
od zabójstw
i samobójstw
nie udało się
zmyć z drzwi.
[ STRZELAJĄCY DO OBRAZU GOI]
Kupiliśmy mięso na obiad
trochę ubrań na Kolejowej
odrobinę szczęścia w automacie
do gier (przegraliśmy pięćdziesiątkę
przeznaczoną na rum i sok brzoskwiniowy)
później kupiliśmy rum za pieniądze
przeznaczone na książkę o architekturze
a zakup książki przesunęliśmy na
następny tydzień.
Miasto nieźle nas zmęczyło.
Wróciliśmy, uprawialiśmy seks
z przerwami na drinki
parowało z nas jak z plamy benzyny
o szybę uderzyła wielka lśniąca mucha
kot stanął na tylnych łapach i rozlał się
na oknie, próbując ją złapać
udawałem, że strzelam do niego
jak żołnierze Napoleona
do powstańców na obrazie Goi.
Życie samo w sobie – powiedziała
nie jest wiele warte.
Jak to? – roześmiałem się. – Przecież
możemy kochać się, pieprzyć
chodzić po rum, kłócić, a potem
wybaczać sobie.
A gdybyśmy tego nie mogli? – zapytała.
To byłby prawdziwy koniec świata
dziecinko – roześmiałem się raz
jeszcze.
Gdzieś taki koniec świata
z pewnością istnieje.
Ale nie mamy z nim wiele
wspólnego. I wolałbym, aby
ci co mają
trzymali się z daleka.
Oddałem w powietrze
strzał ostrzegawczy ze swojego
niewidzialnego karabinu
mając efemeryczną nadzieję, że
to może coś znaczyć.
[ ŻYCIE JAK WIERSZ ]
Doświadczenie
przemawia wyraźnie
nie pamiętamy naszego
początku, a i śmierć
przychodzi raczej
niespodziewanie
pomiędzy jest więcej
niczego, niż czegoś
prawdziwie konkretnego.
We mnie jest dużo
przebiegania przez pasy
(widziałem wiele
czerwonych świateł
zielone gasną naprawdę
szybko, zawsze mnie to
zaskakuje)
często płacę za parking
i za mandaty za złe
parkowanie
zdarza mi się prać skarpetki
w umywalce (są takie kobiety
które robią to samo z moją
złachaną twarzą)
wyciągam z pępka małe
wszechświaty nieskończenie
rozrastającego się brudu
długo zbieram się w sobie
zanim wywiercę dziurę w ścianie
albo podniosę opadające drzwi
ale przed tym wszystkim
– i jest tego całkiem sporo –
zalegają we mnie słone pokłady
zmagania się.
Jeśli czytasz to, kiedy jeszcze żyję
istnieje prawdopodobieństwo
że właśnie teraz sprawiam komuś
sporo kłopotu
tym zmaganiem się
i nie wykluczone, że tym kimś
mogę być ja.
[ OBJAWIENIA ]
Nie wiem jak pisze
się o miłości, gdzie
mieszczą się punkty
jej objawienia.
Może w ciemności
głuchej nocy, kiedy
budzę się wynurzając
z przeraźliwej głębiny
swoich sennych strachów
wyczekuję
zanim usłyszę wdech
i wydech zakończony
cichym pufnięciem
bezwładnych warg
ta sekunda jest wieczna
samotność droczy się
ze mną: „nie myśl sobie
że już nigdy nie możesz
być sam”, ale nie jestem
sam
albo
gdy wracam z długiej
intensywnej podróży
za pełnym portfelem
(pogoń rusza z kopyta
tuż po trzydziestce)
ona mówi: „wykonałeś
świetną robotę, zrobisz to
równie wspaniale
następnym razem, ale teraz
odpocznij, daj sobie trochę luzu
nie pozwól, żeby korniki
wydrążyły twoje drzewo”
tak łamią się ludzie
i nie ma w tym nic z miłości.
Skóra na dłoniach, piętach
kilku innych miejscach
robi się twardsza i grubsza
dotykam jej twarzy, piersi
jej napiętych ust, a ona
pod tym zrogowaceniem
na koniuszku palca widzi
skórę różową i miękką
jak u niemowlęcia.
Z kolei gdzieś w tym
musi być miłość.
[ KIERUNEK ]
Obaj mieliśmy po trzynaście lat
zabłądziliśmy w lesie
naprawdę dostajesz pietra
kiedy słońce zachodzi
a ty nie masz pojęcia
w którą stronę do domu
tylko wielkie drzewa
i drzewa, i jeszcze więcej
wysokich drzew, aż wreszcie
po rozpaczliwej tułaczce
wyszliśmy na polanę zarośniętą
trawą i rumiankiem
pasł się na niej stary
szatański kozioł z rogami
jak rogale oraz paskudnymi
naroślami na pysku
za nim jakiś szaleniec
przechadzał się wzdłuż
walącej się chaty, trzymał
w rękach kankę mleka
mówię wam, facet wyglądał
jak skansen z rękami, nogami
i uszami, ale chrzanić to
Halo! – krzyknąłem.
Zgubiliśmy się!
przebieraliśmy nogami
czekając na odpowiedź
a on tylko patrzył tępo
myślę, że obaj pomyśleliśmy
że ze wszystkich wariatów na
całym świecie trafił się nam
akurat kompletny idiota.
Szarpnął swoją kankę mleka
zarzucił na ramię i zniknął
za płotem z szerokich desek
wysokim na dwa metry
zamknął za sobą
furtkę na rygiel.
Umrę – pomyślałem. A nigdy
nie widziałem cipki na żywo
nie dowiem się jak skończy
Songo z Dragon Balla
albo czy dziewczyny rzeczywiście
sikają tyłkiem.
Poczułem w sobie
wielką chęć uniknięcia śmierci.
Dobra, stary. Podsadzę cię
– powiedziałem. Przeskoczysz
ogrodzenie, a później pomyślimy.
Kiedy chwytał rękami
końce desek ten szatański kozioł
ubzdurał sobie, żeby rąbnąć
mnie łbem prosto w dupę
straciłem równowagę
i obaj padliśmy na ziemię
razem z płotem
po drugiej stronie człowiek-skansen
pił prosto z kanki
mleko ciekło mu po brodzie
nadal miał ręce, nogi
i uszy, tylko teraz strzecha paliła mu się
a łuna unosiła do samego nieba
zamiast poćwiartować nas
i zjeść po kawałku chlusnął nam
w twarze mlekiem, potem
wskazał palcem kierunek.
Zerwaliśmy się, pobiegliśmy
szybko i zwinnie jak dwa
młode lisy wymykające się
obławie. Ten kierunek był dobry
bo zamiast umrzeć mówię teraz
w twojej głowie
ale po latach tułaczki
po miastach
po tryliardach godzin
patrzenia na przesuwającą się
taśmę produkcyjną
po dobijaniu się do jednych drzwi
i trzaskaniu drugimi
po obcinaniu
paznokci u stóp szewskim nożem
rżnięciu w miłość z niewłaściwymi
kobietami przy świetle
dogasających węgielków równowagi
po tym wszystkim myślę
że mógł wskazać nam
lepszy kierunek
lub przynajmniej
zostawić wskazówki
jak wrócić tam
skąd był.
[ ZAJĄC, CO SKRADŁ MARCHEWKĘ ]
Trzecia trzydzieści
pakowałem
swoje truchło do autobusu
dzień zapowiadał się na gorący
i uciążliwy.
Tym razem pole malin
sok z miękkich owoców miał
pokrwawić nam dłonie
i stopy
stygmaty produktywności.
Zobaczyłem jak siedzi
ze złączonymi kolanami
ściskając
między nimi dłonie
jedna z miłych dziewczyn
jedna z tych dziewczyn
które spotykasz na drodze
Wcale nie musimy
tam jechać – powiedziała.
Znam takie miejsce w lesie
gdzie cały dzień moglibyśmy
pieprzyć się i pić, nikt
nie będzie nam przeszkadzał.
(jedna z tych dziewczyn
zsyłanych przez los, aby
dać ci chwilę wytchnienia
i namieszać w głowie)
Oparliśmy się plecami
o wielki dąb i wypiliśmy
kilka butelek, a kiedy
pszczoły i koniki polne
zaczęły nas nudzić
wsiadła na mnie
zaczęła galopować
jak arabski koń.
Ohhh! – jęknąłem
coś twardego i kolczastego
znajdowało się nie tam
gdzie trzeba
kiedy chciałem kazać jej
przestać, zobaczyłem go
niski, chudy chłopak
siedział w krzakach
i robił nam zdjęcia
malutkim aparacikiem.
Hej! – krzyknąłem. Radzę
ci spadać!
Ona uznała to za zabawne
podciągnęła bluzkę
i uśmiechając się
pokazała cycki
później pomachała
przyjaźnie, nie przerywając
gonitwy, a on robił
fotografię za fotografią
kiedy opuścił aparat
jego twarz była jak
kręcąca się karuzela
szczęścia
gdyby nie uszy
śmiałby się
dookoła głowy
ruszył biegiem
przez łąki porośnięte trawą
młody zając, co skradł
słodką marchewkę
i my
dwoje ludzi
bez wytchnienia.
[ ŹRÓDEŁKO WYSCHŁO ]
Ojciec zaprowadził mnie
do niej, uczyła matematyki
całkiem niezła młoda dupcia
trochę zasuszona, ten typ
co żywi się papierosami i kawą.
Grozi ci, że oblejesz – powiedział.
Lepiej się postaraj. Zostałem
z nią sam na sam, z książką pełną
funkcji, o kątach mniej i bardziej
rozwartych.
Co chwila robiła przerwę
na papierosa, szła do kuchni
i wrzeszczała przez całe mieszkanie:
Czy niczego ci nie potrzeba?!
Nie, mam się świetnie! – odkrzykiwałem.
Może się czegoś
napijesz?!
Nie, dzięki! Wszystko gra!
Potem wracała, siadała, krzyżowała
nogi i ręce na kolanach. A kiedy
patrzyła na mnie, w każdym oku
widziałem zasypaną studnię.
Źródełko wyschło.
To było spojrzenie kobiety
która właśnie zamyka za sobą
ostatnie drzwi.
Następnego dnia poszła wieść
że stoi naga na balkonie
wymachując uschniętymi piersiami
na prawo i lewo. W życiu
nie widziałem niczego
piękniejszego.
Staliśmy we czterech w tłumie
po drugiej stronie ulicy, a ona
darła się: Hej, frajerzy! Wyglądacie mi
na prawdziwych ogierów. Drzwi
do mieszkania są otwarte!
Zerżną ją – powiedział jeden z nas.
Spójrzcie na tę cipę – dodał drugi.
Wypierdolę ją od tyłu – powtórzył
ten pierwszy. Tylko popatrzę
jeszcze chwilę. A ona machała
cyckami, śmiała się i gwizdała.
Przyjechali po nią karetką
i odwieźli do psychiatryka
skrępowaną
przykutą do łóżka.
Może odpowiedni mężczyzna
mógłby zawrócić ją z tej drogi
ale wleźć w takie bagno
potrafi wyłącznie
prawdziwy heros
w tłumie
nie było żadnego
kręciło się za to
trzech Murzynów
czarne spodnie, białe koszule
wyglądali na przejętych
działo się to
na polskiej prowincji
skąd się tam wzięli?
nie mogę tego
rozgryźć
do dziś.
[ PUSTYNIA TATARÓW ]
Nie potrafisz kochać –
rzekła kobieta, której
nie chciałem. Nie miałem
dość cierpliwości, żeby
powiedzieć to z klasą.
Jakaś impreza we wschodniej
części Poznania, jakaś dziewczyna
bardzo pragnąca mnie skrzywdzić
(jak sądzę miała do tego prawo)
nie mogła nic o mnie wiedzieć
ale przypadkiem trafiła w sedno.
Przelewałem się przez kanapę
od litra ciepłej whisky z colą
kiedy próbowałem podnieść
„Pustynię Tatarów” Buzzatiego
wypadła mi z dłoni na podłogę
ktoś kopnął ją pod komodę
i tam już została.
(Nie potrafisz kochać
nie jesteś
do tego zdolny)
Okopałem się w mojej
twierdzy, wypatrując
nadchodzącej armii Tatarów.
I nadeszła dużo później
w przygasającym świetle
wyposażona
w czarne włosy
sterczące piersi
miłość do zwierząt
i niekończące się zrozumienie
ale wtedy
nie mogłem tego wiedzieć
wgapiałem się w pustynię
każda wydma, każdy kamień
wydawały się identyczne
prawdziwa rozpacz.